Imię: Bordelino
Rasa: szwedzki koń gorącokrwisty
Rok ur.: 2000
Osiągnięcia:
- brak
Ogier trafił do mnie z zamówionej przeze mnie oferty stanówki w jednej ze stadnin Dream Sport Horses, po tym jak sprowadziłam do stajni Private Toast'a z tej samej stadniny. Oczarowały mnie konie z tamtego miejsca, były na prawdę świetne, zdrowe i miały pożądane rodowody. Grzechem było by nie skorzystać z takiej okazji pod nosem. Na rodziców wybrałam gniadego ogiera, który miał na swoim koncie kilka mistrzowskich tytułów z ujeżdżenia oraz typowych wystaw, dobrze zbudowany o idealnym eskterierze, zaś mamą została delikatna klaczka która wydała na świat tak wspaniałego konia jak Bordelino, chodziła niskie klasy w dresażu, maksymalnie do klasy N ale umiała bardzo współpracować z ludźmi i miała łagodny charakter.
Właściciel tamtej stadniny proponował by ogier został u nich przez kilka lat, zostanie ujeżdżony pod okiem doświadczonych jeźdźców w bardzo dobrych warunkach, było blisko a z chęcią miałam go tam zostawić by podszkolił od najmłodszych lat swoje umiejętności, jednak postanowiłam wytrenować go sama. Po roku został przeze mnie odebrany i przetransportowany do Ultimate, młody, wystraszony, z dnia na dzień oddzielony od matki, ale taka była kolej rzeczy - nie mogłam dłużej czekać. Przez pierwsze dni był bardzo osowiały, nie chciał jeść, pić ani wychodzić na świeże powietrze, cały czas spędzał w swoim boksie, obok najspokojniejszego z moich ogierów - Gallanta. Dawał mu swoje wsparcie i dodawał otuchy w obcym dla niego miejscu. Ja również próbowałam go ze sobą oswoić, czasem to nie wychodziło, a czasem sam z siebie do mnie lgnął. Po kilku dobrych dniach owocujących w nadzieję, że Bordelino nawiąże ze mną współpracę - otworzył się. Przestał się bać, stawiał pewne siebie kroki, głowę nosił wysoko ustawioną a nie schyloną ku podłodze jak za pierwszego dnia. Byłam z niego dumna, bardzo dumna, w zamian za swoje zmiany dostawał smakołyki, a przede wszystkim moje zaufanie i bezgraniczną miłość.
Rósł jak na drożdżach, przybierał sporo na wadze, gołym okiem można było zauważyć że będzie to koń o mocnej muskulaturze budowy ciała, uwidaczniały się mocne nogi pełne siły oraz bardzo mocny zad. Nadszedł czas pierwszego zajeżdżenia konia - z pozytywnym skutkiem. Co prawda buntował się na początku, szarpał wodzami, ale po dłuższej chwili przechodziło i szedł tak jak mu kazałam. Momentami się sprzeciwiał, ale współpraca z nim była rzeczą przyjemną, jego kroki były twarde ale bardzo płynne i to się ceni, z reagowaniem na wodze czy łydki nie ma najmniejszego problemu, opóźnione reakcje nie są w jego stylu, nauczył się świetnej współpracy z jeźdźcem co rzutowało na jego klasyfikację w wysokich klasach ujeżdżenia, a co za tym idzie - jest dla doświadczonych jeźdźców. Zaczął wymagać od siebie dużo więcej, widać u niego chęć do jazd, treningów, obcowania z ludźmi, choć jak każdy koń lubi poleniuchować, mieć dzień wolnego i niczym się nie przejmować.
Właściciel tamtej stadniny proponował by ogier został u nich przez kilka lat, zostanie ujeżdżony pod okiem doświadczonych jeźdźców w bardzo dobrych warunkach, było blisko a z chęcią miałam go tam zostawić by podszkolił od najmłodszych lat swoje umiejętności, jednak postanowiłam wytrenować go sama. Po roku został przeze mnie odebrany i przetransportowany do Ultimate, młody, wystraszony, z dnia na dzień oddzielony od matki, ale taka była kolej rzeczy - nie mogłam dłużej czekać. Przez pierwsze dni był bardzo osowiały, nie chciał jeść, pić ani wychodzić na świeże powietrze, cały czas spędzał w swoim boksie, obok najspokojniejszego z moich ogierów - Gallanta. Dawał mu swoje wsparcie i dodawał otuchy w obcym dla niego miejscu. Ja również próbowałam go ze sobą oswoić, czasem to nie wychodziło, a czasem sam z siebie do mnie lgnął. Po kilku dobrych dniach owocujących w nadzieję, że Bordelino nawiąże ze mną współpracę - otworzył się. Przestał się bać, stawiał pewne siebie kroki, głowę nosił wysoko ustawioną a nie schyloną ku podłodze jak za pierwszego dnia. Byłam z niego dumna, bardzo dumna, w zamian za swoje zmiany dostawał smakołyki, a przede wszystkim moje zaufanie i bezgraniczną miłość.
Rósł jak na drożdżach, przybierał sporo na wadze, gołym okiem można było zauważyć że będzie to koń o mocnej muskulaturze budowy ciała, uwidaczniały się mocne nogi pełne siły oraz bardzo mocny zad. Nadszedł czas pierwszego zajeżdżenia konia - z pozytywnym skutkiem. Co prawda buntował się na początku, szarpał wodzami, ale po dłuższej chwili przechodziło i szedł tak jak mu kazałam. Momentami się sprzeciwiał, ale współpraca z nim była rzeczą przyjemną, jego kroki były twarde ale bardzo płynne i to się ceni, z reagowaniem na wodze czy łydki nie ma najmniejszego problemu, opóźnione reakcje nie są w jego stylu, nauczył się świetnej współpracy z jeźdźcem co rzutowało na jego klasyfikację w wysokich klasach ujeżdżenia, a co za tym idzie - jest dla doświadczonych jeźdźców. Zaczął wymagać od siebie dużo więcej, widać u niego chęć do jazd, treningów, obcowania z ludźmi, choć jak każdy koń lubi poleniuchować, mieć dzień wolnego i niczym się nie przejmować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz